Przejdź do głównej zawartości

Prawdziwa śmierć Jurija Gagarina

Czy śmierć J.Gagarina była nieszczęśliwym wypadkiem, czy zbrodnią?

Przed moim wyjazdem do Polski starszy pan chciał mi ofiarować gramofon i kilka płyt (ale nie mogłem przyjąć tego za darmo). Powiedział: "Kartkę z kalendarza możesz zgubić, a gramofonu raczej nie powinieneś", dodał: "Umilał nam czas podczas wolnych dni od pracy, w upalne popołudnia, na łączkach i nie tylko. Ten gramofon, żeby umiał mówić, to miałby wiele do opowiedzenia o naszych rozmowach z Jurijem, ale może lepiej dla niego, że nie potrafi". Od jakiegoś czasu po opublikowaniu artykułu zastanawiałem się, czy dodać zdjęcia z gramofonu... 




Było wiele przypuszczeń co do tej katastrofy takich jak: zawał serca, niezidentyfikowany obiekt latający - za blisko przelatujący samolot itp. Przez wiele lat byłem na kontraktach w Rosji, np.: Petersburg, Moskwa. Oczywiście byłem też w innych miastach. W jednym z tych miast wykonywaliśmy prace. Polska firma, w której pracowałem zatrudniła kilku miejscowych emerytów (Rosjan), mówili, że chcą sobie dorobić do emerytury, gdyż te były bardzo niskie. Lecz nie tylko ich. Wśród emerytów przyjętych do pracy był bardzo zadbany, wysoki, inteligentny pan. Często rozmawialiśmy po skończeniu mojej pracy. Bardzo mi zaufał. Podczas naszych rozmów dowiedziałem się, że jest on inżynierem, mechanikiem od lotnictwa wysokiej klasy, pracującym na lotnisku. Okazało się, że na lotnisku, na którym kiedyś pracował, loty wykonywał pilot i kosmonauta Jurij Gagarin - bardzo dobry znajomy starszego pana. Czy to zbieg okoliczności , czy tak miało być, że poznałem tego człowieka? Starszy człowiek powiedział do mnie: "Dobrze znałem Jurija Gagarina, często ze sobą rozmawialiśmy, nie tylko o naszej pracy". Zapytałem się go: "Jakim człowiekiem naprawdę był Jurij Gagarin?", na to on: "Jurij przychodził na loty zawsze uśmiechnięty, nie okazywał na swojej twarzy smutku, nie wywyższał się, z każdym porozmawiał, jego twarz nie tylko pokazywała radość, ale także mądrość i uczciwość. Kiedy startował, to wychodziliśmy i patrzyliśmy na jego piękne oraz lekkie unoszenie maszyny w kierunku nieba. Wszyscy go kochali, ale miał także nieprzyjaciół, którzy chcieli mu zepsuć opinię, w tym także niektórzy koledzy. Skrycie powiedział do mnie - jego największym nieprzyjacielem był ktoś w ogóle inny"



Starszy pan zawsze podczas naszych rozmów częstował mnie kanapkami, które robiła mu jego żona. Nie zapomnę ich, były bardzo biedne, ale smaczne, bo zrobione były z serca. Następnie powiedział spokojnie i po cichu: "To co Ci powiem, nie mówiłem o tym nikomu, nawet żonie, bo mogłem wielu  bliskim osobom i nie tylko im zaszkodzić. Wiem, że Ty nikomu nie powiesz, wyjedziesz do Polski i zapomnisz, a teraz posłuchaj: śmierć Jurija Gagarina to nie był wypadek. Było tak: Jurij Gagarin miał próbne loty. Przyszedł na lotnisko z kolegą instruktorem, ale przed lotem zostali zaproszeni na niespodziewane spotkanie, po którym zauważyliśmy, że byli troszeczkę pod humorkiem. Dziwne, gdyż nie nadużywali alkoholu, a szczególnie, gdy mieli latać, oczywiście, nie powiem, spotykaliśmy się, gdy były dni wolne od pracy i także sobie wypiliśmy, było zawsze na wesoło i szczerze rozmawialiśmy. Jak zawsze Jurij był przez nas obserwowany, po niespodziewanym spotkaniu szedł szybkim krokiem z kolegą instruktorem. Byli uśmiechnięci, a nawet bardzo, szli w stronę samolotu, nie zdążyli nawet wykonać małej kontroli samolotu, ponieważ stracili czas podczas niespodziewanego spotkania. Wystartowali jak zwykle. Lekko powędrowali w przestworza. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że samolot z J.Gagarinem i z jego kolegą uległ wypadkowi. Nie wierzyliśmy w to, ale jednak to była straszna prawda. Brałem udział w ekspertyzie wraku samolotu pod ścisłym nadzorem wyższych władz. Stan samolotu był bardzo zły, co nie oznaczało, że nie mogliśmy stwierdzić przyczyn awarii samolotu, przecież byliśmy w tym kierunku wysoko wykształceni i mieliśmy doświadczenie. Stwierdziliśmy, że uszkodzenia w układzie sterowniczym były dokonane przez człowieka, który też musiał być fachowcem w tym kierunku." Starszy pan pokazywał mi dłońmi w jakim kierunku zatrzymały się lotki na skrzydłach podczas blokad. Kontynuował: "W dokumentacji napisaliśmy, że układ sterowniczy został niesamoczynnie uszkodzony. Sterowanie zostało uszkodzone tak, by blokady w układzie sterowania nastąpiły podczas lotu. Nie mieli szans na powrót... Myśleliśmy, że będzie śledztwo, że znajdą lub chociaż spróbują znaleźć tego łotra, ale niestety nasza dokumentacja zaginęła, powiedziano nam, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Wiedzieliśmy co to znaczyło. Niektórzy mówią, że jest utajniona, więc ludziom pozostały tylko domysły tego, co się stało". U starszego pana zobaczyłem łzy w oczach. Powiedział: "Płakał cały  świat, a najbardziej Ci którzy przyczynili się do jego śmierci, a jeden z nich nawet pomagał nieść pięknie ozdobioną urnę z prochami Gagarina". Powiedziałem do pana: "To ten, który pomagał nieść urnę z prochami Gagarina postąpił jak Judasz". On odpowiedział: "Judasz?! Judasz przy nim to anioł!". Po chwili pożegnałem się ze starszym panem i poszedłem na kwaterę. Jurij Gagarin pozostał bohaterem i człowiekiem o którym mówił, mówi i będzie mówił cały świat. Człowiekiem którego szanują, a ci, przez których zginął, byli bandytami i dalej się o nich mówi bandyci. 

Oby pan Putin nie szedł w tym kierunku co ci, którzy najbardziej płakali, bo tak później będą o nim mówić. Gdyby kiedyś dotarło do starszego pana to, co napisałem, to powiedziałbym mu, że mimo że powiedział, że wyjadę do Polski i zapomnę to nie zapomniałem, chociaż wszystkich jego mądrych słów nie napisałem, gdyż mam inny kierunek i nie mogłem operować fachowymi nazwami, którymi ten pan operował. Musiałem wiele rzeczy długo sobie przypominać i możliwe, że nastąpiły jakieś niedociągnięcia, za które przepraszam. Kartkę z kalendarza z 1940 roku, którą od starszego pana dostałem też mam, nie zgubiłem jej. Tak jak mi powiedział starszy pan: "Wyjedziesz do Polski i zapomnisz". Rzeczywiście zapomniałem, nie mówiłem o tym nikomu, ale po wielu latach dziwna siła zmusiła mnie, abym sobie przypomniał jego słowa. Tą siłą były sny w nocy o rozmowach ze starszym panem, a w dzień myśli i wspomnienia. Trwało to przeszło miesiąc przed napisaniem tego artykułu. Gdy dodałem artykuł, to te męczące sny oraz myśli się skończyły. Starszy pan powiedział: "Było kilka komisji stwierdzających przyczyny katastrofy samolotu. W komisjach uczestniczyły osoby, które nie były związane z lotnictwem, ale z Kremlem. Osoby z komisji podczas oględzin wraku  popatrzyły się w niebo i zobaczyły przelatujące ptaki. Kazali pisać, że katastrofę spowodowało ptactwo, a jeden z nich wykrzyknął: "Te, co leciały, to za małe, lepiej napisać, że to był orzeł albo gęś", a więc powiedziano, żeby napisać gęś i tak napisano. Następna komisja znalazła niedaleko wraku samolotu - według nich - obce kawałki blach, więc kazali pisać, że przyczyną katastrofy było zderzenie z innym obiektem. I tak komisje pisały. 

Kartka z kalendarza z 1940 r. od starszego pana.
Inni  zobaczyli na niebie pozostałości jakichś smug w kształcie krążyn, a więc kazali napisać, że samolot musiał wykonać gwałtowny manewr, by nie zderzyć się z balonem lub za blisko przelatującym samolotem. Starszy pan mówił, że także były podstawione osoby, które twierdziły, że widziały jakie manewry wykonywał Jurij Gagarin, a więc stwierdzono, że przez to doszło do katastrofy. Starszy pan, inżynier lotnictwa, powiedział: "A to, co żeśmy my napisali po szczegółowej ekspertyzie , podobno jest utajnione, a raczej zniszczone tak jak i wrak samolotu,  który został rozszczepiony na mniejsze kawałki żeby weszły do beczek, a następnie zostały zaspawane." Pan dopowiedział: "Dusze bandytów, którzy przyczynili się do katastrofy nie zaznają spokoju, dopóki prawda nie wyjdzie na jaw". Pamiętam wiele mądrych słów tego pana. Był on uczciwym i mądrym  człowiekiem. Przy następnym spotkaniu (pracował w naszej polskiej firmie na zmiany) wróciliśmy do rozmów o katastrofie samolotu z J.Gagarinem i instruktorem. Powiedział: "Posłuchaj, podczas pogrzebu Jurija płakali najbliżsi, koledzy i wielu, wielu innych ludzi" - smutno powiedzia ł- "A ja chciałem zapłakać, a nie umiałem. Uwierz mi.. nie umiałem zapłakać i zrozumieć, że musiał zapłacić swoim życiem za to, że z nim się liczył cały świat, a ktoś inny był w jego cieniu. I tylko za to, że znał problemy dotyczące lotu w kosmos, musiał zginąć". Wówczas zrozumiałem, czym było i jest życie ludzkie dla rosyjskich władz. Przypomniała mi się rozmowa z rosyjskim komunistą, którego zapytałem: "Dlaczego Stalin wymordował tylu waszych ludzi?" Na to on odpowiedział z uśmiechem: "I to tak za mało wymordował". Powiedziałem do niego: "A jakby zamordował Pana matkę albo ojca? To co by Pan powiedział na to?". On odpowiedział: "Bym powiedział to samo", a ja na to: "Nie chciałbym mieć takiego syna i nie życzyłbym nikomu". Nie odpowiedział na to nic, tylko pisał dalej tłumaczenia z polskiego na rosyjski i na odwrót, gdyż też dorabiał w naszej firmie. 
Ze starszym panem dokończyliśmy herbatkę. Zagadałem do niego: "Porozmawiamy innym razem, teraz muszę iść na zakupy, następnie jak zwykle na kwaterę". Pożegnaliśmy się i poszedłem. Przy którymś z następnych spotkań ze starszym panem, przy małym poczęstunku od jego żony wróciliśmy do wspomnień o Juriju Gagarinie. Powiedział: "Podczas większych awarii byliśmy wypożyczani do Instytutów, które zajmowały się przyczynami wypadków samolotowych, ponieważ potrzebowali konsultacji szczegółowej z inżynierami z zewnątrz, gdyż mieliśmy nie tylko wysokie wykształcenie, ale także duże doświadczenie, ponieważ na co dzień zajmowaliśmy się uszkodzeniami, które występowały w samolotach oraz przygotowywaniem ich do lotu. Tak i było w przypadku katastrofy w której zginął Jurij Gagarin i instruktor. Gdy znaleźliśmy się na miejscu katastrofy, komisje stwierdzające przyczyny katastrofy samolotu już tam były. Opinie komisji były różne, każdy z nich chciał mieć rację. Już wtedy wiedziałem, że nie jest tak, jak oni mówią, we wszystkim doszukiwali się winy. Następnie po szczegółowych oględzinach pozostałości wraku samolotu w Instytucie znaleźliśmy przyczyny, których domyślałem się na miejscu wypadku. Byliśmy szczęśliwi, że doszliśmy przyczyn katastrofy samolotu. Radość była krótka, gdyż to co napisaliśmy zostało zlekceważone, a następnie powiedziano nam, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Wiedzieliśmy, co to znaczyło. Popatrzyłem na kolegów z Instytutu, a oni na mnie... bez słowa, ale ze smutkiem rozeszliśmy się. Nie mogliśmy nic zrobić, mieliśmy rodziny i było nas tylko kilku. Za to innym komisjom przyznawano rację i dlatego do tej pory pozostały domysły". Jak zwykle pożegnałem się ze starszym panem i poszedłem na swoją kwaterę. Podkreślę jeszcze raz, że mam inne wykształcenie i nie potrafię operować fachowymi nazwami. Starszy pan jeszcze przed naszym rozstaniem dopowiedział: "Musieliśmy uczestniczyć w oględzinach wraku na miejscu wypadku i w Instytucie, gdyż na naszym lotnisku Gagarin wykonywał loty i chcieliśmy dowieść prawdy, gdyż to my przygotowywaliśmy samoloty do lotu i sprawdzaliśmy, czy nie ma w nich usterek i nie mogliśmy uwierzyć, że popełniliśmy jakiś błąd i to akurat w samolocie, którym lot miał wykonywać Jurij." Potem powiedział jeszcze: "Słuchaj, to było bardzo dziwne, ponieważ jeden z młodych mechaników pod kadłubem samolotu, którym lot miał wykonywać Jurij Gagarin, napisał małymi literami, ale widocznymi, farbą o dużej odporności, żartobliwy tekst. Podczas oględzin samolotu szukałem również tego tekstu. Mimo, że samolot był w bardzo złym stanie, to część na której powinien znajdować się ten napis, nie była do końca zniszczona, ale tego napisu nie było." Powiedziałem do starszego Pana: "Czy samoloty nie zostały podmienione, a niespodziewane spotkanie zabrało im czas na małą kontrolę samolotu?" Starszy pan powiedział z poważnym wyrazem twarzy: "Było tak." Dopowiedział jeszcze: "Nie było aż tak przykro wielu Rosjanom jak ich mordowali Niemcy, bo to był wróg, ale było im bardzo przykro jak ich mordowali swoi..."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już nie była sztuczka

        Dzieckiem będąc, w wieku 9-10 lat, miałem bardzo fajnego, starszego ode mnie o 2 lata, kolegę. Bardzo go lubiłem. Przychodził do mnie często, uczył mnie różnych sztuczek – z ręcznikiem, w którym łamana zapałka okazywała się całą, czy z nagle znikającymi pętlami na sznurach, albo karcianych. Pewnej soboty po południu, jak zwykle odwiedził mnie ten kolega, zaczynając kolejną ciekawą rozmową i prezentując następną sztuczkę. W tym czasie była u mnie 3 lata starsza koleżanka .

Pomnik dla bohaterów

  Bardzo chciałbym... Zdjęcie sprzed wielu lat, gdy rzeźbiłem Jezusa o twarzy cierpiącej, który jeszcze wybaczał przed skonaniem i prosił o wybaczenie. To prawdziwy bohater, którym można się poszczycić, pochwalić i z czystym sumieniem złożyć kwiaty. Narodzie Ukrainy, dziękuj Bogu, że S.Bandera nie doszedł do władzy. Zgotowałby Wam piekło gorsze niż Stalin. Wielu rzeźbiarzy chce się uczyć prawdziwej sztuki. Wykonując pomnik powinno się najpierw poznać osobę, którą się rzeźbi i rzeźbić ją taką jaką ona jest, nie tylko z zewnątrz. Żal mi tych rzeźbiarzy, którzy chcą zdobyć sławę nie patrząc na to kogo rzeźbią, czy są to bandyci i psychopaci tak jak banderowcy, przez których spoczywa na Was, narodzie Ukrainy, brzemię krzywd, które zostały w pamięci u milionów ludzi, w tym nie tylko Polaków. Tak jak pan Putin gdy dochodził do władzy. Rozmawialiśmy o nim na kontraktach w Rosji, miałem wówczas o nim pozytywną opinię, bardzo go lubiłem, dopóki nie zaczęli ginąć niewinni ludzie w Gruzji, a

Powiem Ci, syneczku...

To zdjęcie przedstawia mnie, Jarosława Bobińskiego, w wieku 17 lat. Wówczas naprawdę zacząłem rozumieć, co znaczy ojciec, co znaczy matka, gdy traciłem jedną z najbliższych mi osób - ojca. Czy musimy coś takiego przeżyć, by zrozumieć? - Powiem Ci syneczku - mówił do mnie tata Stefan - najpierw śmierć ojca, następnie zaczęła się wojna. Jako młody chłopak byłem zmuszony wyjechać do rodzinnych stron mojego ojca. Zamieszkałem w posiadłości bardzo bliskiej mi osoby w okolicach Makowa, w województwie mazowieckim. Pewnego dnia przyjechali do wsi żandarmi z sołtysem. Nakazali gospodarzom, którzy mają dobre konie, na wstawienie się do wywozu Żydów (droga, którą nie każdy mógł powrócić). Wśród gospodarzy znalazła się moja rodzina. Baliśmy się, ale nie było odwrotu. Rozmawialiśmy. Były przypuszczenia, że Żydzi jadą na śmierć.