Przejdź do głównej zawartości

To już nie była sztuczka


   
    Dzieckiem będąc, w wieku 9-10 lat, miałem bardzo fajnego, starszego ode mnie o 2 lata, kolegę. Bardzo go lubiłem. Przychodził do mnie często, uczył mnie różnych sztuczek – z ręcznikiem, w którym łamana zapałka okazywała się całą, czy z nagle znikającymi pętlami na sznurach, albo karcianych. Pewnej soboty po południu, jak zwykle odwiedził mnie ten kolega, zaczynając kolejną ciekawą rozmową i prezentując następną sztuczkę. W tym czasie była u mnie 3 lata starsza koleżanka.

        Razem z kolegą wesoło plotkowaliśmy, aż ona też się zainteresowała. Kolega pokazał również nam nową sztuczkę. Wykonywał ruchy rękoma, śmieszne gesty i mówił teksty, które rozbawiły nas wszystkich. Następnie kolega wykonał te same ruchy i słowa nade mną. Wówczas na wioskach notabene nie słyszano o narkotykach, czy spożywaniu alkoholu w tym wieku. Po jego ruchach i słowach weszła postać, którą widziałem i nie widziałem, słyszałem i nie słyszałem. Postać, która bardzo szybko przybrała formę kota i siadła przy moich kolanach. Był on barwy szaroburej. Okazał się bardzo miły, swoim dziwnym wzrokiem przeszywał mnie na wylot. Głaskałem go długo.
            Nagle to coś, niby fajnego, znikło. Kolega z koleżanką śmiali się ze mnie – „co ty tą ręką robiłeś? Jakbyś głaskał kota!” Ja, najmłodszy z naszej trójki, odpowiedziałem – „bo to był piękny kot i bardzo miły.” Troszkę starsza koleżanka powiedziała wtedy – „teraz ze mnie się pośmiejcie!”. Kolega wykonał te same ruchy na koleżance. Ta wstała z kozetki, obserwowana przez nas, czekając na nasz śmiech. Podeszła do okna, skupiając swój wzrok na mnie, odwróciła się, podeszła do łóżka o wysokich, drewnianych tyłkach i twardych krawędziach, i chwyciła je rączkami. Zaczęła uderzać w nie głową. Złapaliśmy ją za ręce, by oderwać od tyłku łóżka. Byliśmy słabi. Tryskająca z niej krew zaplamiła nasze twarze. Zaczęliśmy wołać: „Jezu, Jezu, Jezuśku, ratuj, ratuj!”. W końcu to coś w pełni ją puściło po tych słowach. Nieprzytomna koleżanka zsunęła się na podłogę. Posadziliśmy ją na kozetce. Po chwili odzyskała w pełni przytomność. Potłuczona, zawstydzona, powiedziała: „co ja powiem rodzicom?”. Wymyśliliśmy, że uderzyła ją kolba od studni, przy czerpaniu wody.
     Demon jednak nie odpuścił. Po tym incydencie prawie bym się utopił, a kolega popełnił samobójstwo.
        Nie było w tych czasach Internetu. Skąd więc ten kolega to zdobył? Już się nie dowiem. Gdy od czasu do czasu jestem w rodzimych stronach, odwiedzam też jego nagrobek. Pytam się „z kim ty się zadałeś?”. Może lepiej, abym nie wiedział.
        Będąc parę lat starszym, około 14-16 lat, gdy po pracy w polu znajdywałem czas na rzeźbienie – czy w drewnie, czy to w pustakach wapienno-cementowych, przyszedł do mnie znowu. Jednak słyszałem tylko jego głos w myślach, który powiedział mi przekonującym głosem: „wczuwając się w mój los, tak ciężko pracujesz w polu. Orzesz końmi, nie pijesz alkoholu, a inni wypiją, zapalą, pola mają mniejsze niż wasze, a orzą traktorami, mają motocykle. A ty, co masz?".
        Jako młody chłopaczek pocieszałem się, że może mam trochę mniej niż oni, bo dostałem dar od Boga. Po niedługim czasie znowu to coś powróciło. Znowu, gdy wieczorem rzeźbiłem. I to coś, zwane demonem, zaczęło mnie zmuszać, abym opluł obrazek z Jezusem o otwartym sercu, wiszący na ścianie. A następnie, żebym palił kościoły. Dostałem potem taką myśl, której się posłuchałem, mówiącą mi – co następnego będziesz musiał dla niego zrobić. W wieku 30 lat chciał, żebym był zdrajcą ojczyzny.     
        Teraz zrozumiałem, w starszym wieku, że mając około 17 lat, gdy byłem znacznie silniejszy niż tacy jak, nie przymierzając, Hitler, Stalin, czy ówcześni dyktatorzy albo inni ludzie na wysokich stanowiskach, którzy to podają rękę demonowi i stają się jemu podobni. Jednak do czasu. Nie podawaj ręki demonowi, bo koniec będzie straszny, jak choćby w przypadku Hitlera. Wykonywałem i wykonuję prace rzeźbiarsko-sztukatorsko-konserwatorskie. W Polsce, Rosji, Niemczech. Byłem tam szanowany, jako człowiek obeznany w swoim fachu. Tak samo w Polsce. I chciałbym, żeby ze mną było tak dalej. Może nie posiadam bogactw materialnych, ale mam to, czego się nie kupi i nie zdobędzie siłą. Dar od Boga. Zdrowie, które jeszcze, na szczęście, mam, sumienie i niezaprzedaną duszę szatanowi na wieczne cierpienie.
    Słowa „Jezu, Jezuśku” pozostały we mnie na długo przy pracach konserwatorskich związanych z rzeźbą, sztukaterią. Coś mi nie pozwala zapomnieć o najpotężniejszym po Bogu i w wolnych chwilach wykonuję płaskorzeźby z wizerunkiem Jezusa, by ofiarować je innym. Nie odmawiają ich nawet niewierzący. Jest to bardzo miłe.
        W ostatnim śnie, jaki miałem z udziałem tego kolegi, prosił mnie, bym go pobłogosławił. Gdy stawiałem mu krzyż na czole, czułem, że się bał. Ale odszedł uśmiechnięty. Czasem się mówi: „to tylko sen”…
        Rzeźbiąc już 8. raz twarz Jezusa, niektóre wypacykowane, myśl mnie nachodziła i mówiła: „to niej jest ta twarz”. Myślałem, że za ósmym razem skończyłem. Wystawiłem model płaskorzeźby na zewnątrz warsztatu, by zobaczyć na świetle dziennym. Nie wiadomo skąd, nagle zerwał się wiatr i zrzucił ją na betonowe schody. Glina się rozbiła na kawałki. Powiedziałem wtedy do siebie: „już nie rzeźbię”. Położyłem kawałki na stole. Chciałem odejść, gdy coś mi powiedziało: „rzeźb dalej”. Za 9. razem wykonałem prostą twarz Jezusa, niewypacykowaną. 
    Zdaje mi się, że Jezus ofiarował mi swoją twarz. Ja postanowiłem też ją ofiarować.
    Gdy byłem dzieckiem, rodzice mówili mi, że Pan Bóg jest w każdym domu, mieszkaniu. Od kiedy mam swoje dzieci przekazywałem im te słowa. Pewnej nocy jednak miałem sen, w którym głos o niepowtarzalnej barwie powiedział do mnie: "mówisz, że jestem w każdym domu, mieszkaniu. Nie jestem w każdym domu, każdym mieszkaniu. Tam gdzie mnie nie chcą, ja nie wchodzę." Po tym śnie zmieniłem swoje zdanie. Czasem się zastanawiam, czy był to tylko sen, czy słowa Boga.

Inny artykuł:
https://justpaste.it/czy-mozna-zdradzic-ojczyzne


Komentarze

  1. Panie Jarku, jesteś prawdziwym Artystą przez duże A. Takim ludziom wypada tylko mówić per "Pan". Ten, który chociaż raz w życiu spróbował swoich sił w rzeźbie, czy jakiejkolwiek innej trójwymiarowej formie twórczej wie o czym mówię. Tondo z Jezusem to wyjątkowa rzecz. Jedno z najładniejszych wykonań jakie widziałam. Masz swój niepowtarzalny styl, który bez wątpienia może się bardzo podobać. Klasyczny, ale jednocześnie taki... Twój. I tylko Twój.

    Już kilka razy Twoje tondo kogoś uszczęśliwiło. Za każdym razem reakcja była taka sama - najpierw brak słów, a później podziw, że w tym plastikowym świecie, chińskich figurek z wtryskarki, ktoś jeszcze potrafi zrobić coś tak pięknego od zera. Nie z gotowej foremki, a z własnej wyobraźni, pracy, czasu i serca.

    Dane mi było widzieć inne twoje prace i renowacje - wszystkie z tym samym, niepowtarzalnym smaczkiem. Od Ciebie można się uczyć! Brawo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pomnik dla bohaterów

  Bardzo chciałbym... Zdjęcie sprzed wielu lat, gdy rzeźbiłem Jezusa o twarzy cierpiącej, który jeszcze wybaczał przed skonaniem i prosił o wybaczenie. To prawdziwy bohater, którym można się poszczycić, pochwalić i z czystym sumieniem złożyć kwiaty. Narodzie Ukrainy, dziękuj Bogu, że S.Bandera nie doszedł do władzy. Zgotowałby Wam piekło gorsze niż Stalin. Wielu rzeźbiarzy chce się uczyć prawdziwej sztuki. Wykonując pomnik powinno się najpierw poznać osobę, którą się rzeźbi i rzeźbić ją taką jaką ona jest, nie tylko z zewnątrz. Żal mi tych rzeźbiarzy, którzy chcą zdobyć sławę nie patrząc na to kogo rzeźbią, czy są to bandyci i psychopaci tak jak banderowcy, przez których spoczywa na Was, narodzie Ukrainy, brzemię krzywd, które zostały w pamięci u milionów ludzi, w tym nie tylko Polaków. Tak jak pan Putin gdy dochodził do władzy. Rozmawialiśmy o nim na kontraktach w Rosji, miałem wówczas o nim pozytywną opinię, bardzo go lubiłem, dopóki nie zaczęli ginąć niewinni ludzie w Gruzji, a

Powiem Ci, syneczku...

To zdjęcie przedstawia mnie, Jarosława Bobińskiego, w wieku 17 lat. Wówczas naprawdę zacząłem rozumieć, co znaczy ojciec, co znaczy matka, gdy traciłem jedną z najbliższych mi osób - ojca. Czy musimy coś takiego przeżyć, by zrozumieć? - Powiem Ci syneczku - mówił do mnie tata Stefan - najpierw śmierć ojca, następnie zaczęła się wojna. Jako młody chłopak byłem zmuszony wyjechać do rodzinnych stron mojego ojca. Zamieszkałem w posiadłości bardzo bliskiej mi osoby w okolicach Makowa, w województwie mazowieckim. Pewnego dnia przyjechali do wsi żandarmi z sołtysem. Nakazali gospodarzom, którzy mają dobre konie, na wstawienie się do wywozu Żydów (droga, którą nie każdy mógł powrócić). Wśród gospodarzy znalazła się moja rodzina. Baliśmy się, ale nie było odwrotu. Rozmawialiśmy. Były przypuszczenia, że Żydzi jadą na śmierć.

Prawdziwa śmierć Jurija Gagarina

Czy śmierć J.Gagarina była nieszczęśliwym wypadkiem, czy zbrodnią? Przed moim wyjazdem do Polski starszy pan chciał mi ofiarować gramofon i kilka płyt (ale nie mogłem przyjąć tego za darmo). Powiedział: "Kartkę z kalendarza możesz zgubić, a gramofonu raczej nie powinieneś" , dodał: "Umilał nam czas podczas wolnych dni od pracy, w upalne popołudnia, na łączkach i nie tylko. Ten gramofon, żeby umiał mówić, to miałby wiele do opowiedzenia o naszych rozmowach z Jurijem, ale może lepiej dla niego, że nie potrafi" . Od jakiegoś czasu po opublikowaniu artykułu zastanawiałem się, czy dodać zdjęcia z gramofonu...