Przejdź do głównej zawartości

Powiem Ci, syneczku...

To zdjęcie przedstawia mnie, Jarosława Bobińskiego, w wieku 17 lat. Wówczas naprawdę zacząłem rozumieć, co znaczy ojciec, co znaczy matka, gdy traciłem jedną z najbliższych mi osób - ojca. Czy musimy coś takiego przeżyć, by zrozumieć?


- Powiem Ci syneczku - mówił do mnie tata Stefan - najpierw śmierć ojca, następnie zaczęła się wojna. Jako młody chłopak byłem zmuszony wyjechać do rodzinnych stron mojego ojca. Zamieszkałem w posiadłości bardzo bliskiej mi osoby w okolicach Makowa, w województwie mazowieckim. Pewnego dnia przyjechali do wsi żandarmi z sołtysem. Nakazali gospodarzom, którzy mają dobre konie, na wstawienie się do wywozu Żydów (droga, którą nie każdy mógł powrócić). Wśród gospodarzy znalazła się moja rodzina. Baliśmy się, ale nie było odwrotu. Rozmawialiśmy. Były przypuszczenia, że Żydzi jadą na śmierć.




Jako młody chłopak słuchałem słów starszych i robiło mi się ich żal. Powiedziałem raz do kuzyna: "Posłuchaj, nie ma co biadolić, ja pojadę na to." Odpowiedział: "Dobra, Stefuś, rano pomogę ci zaprząc konie". O tej porze zaprzęgliśmy konie. Coś mnie tchnęło, pożegnałem się z nim. Józek powiedział: "Tak się ze mną żegnasz, jakbyśmy się mieli nie spotkać". Nie odpowiedziałem. Pojechałem na miejsce. Stało tam dużo furmanek i Żydów - młodych, starszych, dzieci. Wokół nich i nas krążyli żandarmi. Patrzyłem na Żydów, nie mogłem tego zrozumieć, że człowiek człowiekowi mógł zgotować taki los. Żandarmi dali sygnał do wsiadania. Do mojej furmanki (żelaźniak) przyszło dwóch młodych Żydów. Trzymali przepasane walizeczki. Natomiast ja trzymałem sztywno lejce, gdyż konie były wystraszone. Popatrzyłem na chłopców i pomyślałem, że przecież oni są w moim wieku. Kazałem im wsiąść. Usiedli na wiązce słomy, którą przygotowaliśmy z Józkiem. Na co którejś z kolei furmance znajdował się żandarm, a na pierwszej folksdojcz, którego znałem. Ruszyliśmy szybszym tempem. W czasie jazdy zacząłem rozmowę z Żydami. Pocieszałem ich, ale oni zaprzeczali. Powiedzieli smutnym głosem: "My jedziemy na śmierć". Zrobiło mi się ich bardzo żal. W pewnej chwili powiedziałem do nich: "Znam dobrze okolice, niedługo będzie las, który może was uratować, jest gęsty, żandarmów jest tylko trzech i są starzy, a folksdojcz jest na samym przodzie. Zwolnię w lesie (konie były w kłusie), a wy szybko zeskoczycie i pobiegniecie w głąb." Wahali się, ale powiedziałem: "Następnej okazji już nie będzie." Patrzyli się na mnie. Byli miłymi chłopakami. Widziałem w ich oczach strach. Również się bałem, ale coś silniejszego dało nam odwagę.Wjechaliśmy w las. Przez mój lęk pociągnąłem raptownie za lejce, konie za szybko zmieniły swój bieg. Żydzi wyskoczyli. Z innej furmanki też ktoś wyskoczył. Byli młodzi, szybcy. Żandarmi nie mieli szans na złapanie ich, ale ze mną było inaczej. Podbiegł do mnie folksdojcz. Zaczął mnie uderzać kolbą od karabinu. Żandarmi zaczęli mnie bić. Bardziej czułem ból od folksdojcza, bo go znałem, wcześniej nie był złym człowiekiem. Półprzytomny dojechałem do miejsca, gdzie zabrali mnie na posterunek. Konie z wozem odprowadził sąsiad, a ja zostałem przesłuchany. Tłumaczyłem się, że konie się czegoś wystraszyły i stanęły. Wysłuchali tego. Dołączyli mnie do grupy osób zabieranych na przymusowe roboty (lagier). Ucieszyłem się, bo za pomoc Żydom groziła śmierć, widocznie byłem im bardziej potrzebny żywy.

Wojna się skończyła. Czekał mnie powrót do domu. Byłem szczęśliwy, ale nie wiedziałem jak dojść i którędy. Idąc w nieznanym mi kierunku poczułem zmęczenie. Zachciało mi się spać, zobaczyłem bunkier. Był on strzelecki o cienkich ścianach. Postanowiłem w nim odpocząć. Położyłem się na płaszczu. Miałem sen. Przyśnił mi się zmarły ojciec, który mówi: "Stefan, wstań i uciekaj", raz, drugi, aż w pewnej chwili zerwałem się i szybkim krokiem oddaliłem. W bunkier uderzyła bomba. Zawalił się. Uratował mnie głos zmarłego ojca. Idąc dalej dotarłem do znanych mi rejonów. Ucieszyłem się. Ale radość nie trwała długo, gdyż zobaczyłem nadjeżdżający samochód. Zatrzymał się. Wyskoczyli z niego rosyjscy żołnierze. Zaczęli mnie szarpać, krzyczeli do dowódcy, że mają Germańca. Z samochodu wyszedł dowódca. Przystawiono mi lufę karabinu. Pomyślałem sobie, że tyle wycierpiałem, a teraz muszę zginąć. Żołnierz rosyjski raptownie pociągnął mnie za kołnierz od koszuli. Koszula się rozerwała i pokazała większą część szyi, na której znajdował się krzyżyk. Rosyjski oficer go zobaczył. Krzyknął na żołnierzy, kazał im wsiąść do samochodu, zapytał się mnie w jakim kierunku idę. Kazał mi wsiąść do samochodu. Pojechaliśmy. W pewnym momencie oficer zatrzymał samochód. Wysiedliśmy. Pokazał mi którędy dalej iść. Podziękowałem i poszedłem. Dotarłem do rodzinnej miejscowości. Zobaczyłem sąsiadów. Na ich twarzach była radość, a także zdziwienie. Powiedzieli: "Stefan, ty żyjesz". Powiedziałem w żartach: "Złego to i diabli nie biorą". Przywitałem się. Porozmawialiśmy i poszedłem. Wchodząc na podwórko, zobaczyłem pustą stodołę, oborę, a do tego pusty dom. Wszedłem do niego, usiadłem na łóżku. Nie mogłem powstrzymać łez. Zostałem sam. Żadnej rodziny na wsi, gdyż mój ojciec pochodzący z okolic Makowa po stracie folwarku przed wojną (sprzedał go w dzień, w którym nastąpiła wymiana pieniędzy) te pieniądze po wymianie wystarczyły mu jeszcze na kupno gospodarstwa we wsi Kaki Mroczki, w której mieszkamy, w związku z tym moja rodzina ze strony ojca mieszkała w dużej odległości od naszego obecnego miejsca zamieszkania. Pozostali mi tylko sąsiedzi. Los rozrzucił rodzeństwo po świecie, nie wiedziałem gdzie ich szukać. Nie miałem nic, prócz dużej ilości ziemi. Jak to się mówi - "ni woza, ni powroza". Poszedłem do sąsiadów, zapytałem się o rodzeństwo. Sąsiadka powiedziała: "Stefuś, Zosia kiedyś była, powiedziała mi, że wyszła za mąż, że jej małżonek nazywa się Kuchta, że mają restaurację i mieszkają w Skierniewicach". Ucieszyłem się i podziękowałem sąsiadce. Którejś soboty postanowiłem odnaleźć siostrę. Pomyślałem, że rozstaliśmy się jak byłem dzieckiem, więc ciekawe, czy mnie pozna. Wyjechałem rano. Dojazd do Skierniewic był bardzo trudny, gdy dotarłem było już późno. Zacząłem szukać, nie wiedziałem na jakiej ulicy znajduje się restauracja. Pytałem ludzi - nikt nie wiedział. Poszedłem dalej, popatrzyłem, szła dziewczynka, zatrzymałem ją, pytając: "Czy znasz takich państwa o nazwisku Kuchta, mają swoją restaurację?". Dziewczynka z uśmiechem powiedziała: "Oczywiście, że znam, to już jest niedaleko, podprowadzę Pana". Podprowadziła mnie, podziękowałem i poszedłem dalej. Wszedłem do restauracji. Była zapełniona. Za bufetem stała kobieta. Jej życzliwa twarz zaraz przypomniała mi siostrę. Podszedłem do niej, zapytałem o to, czy znajdzie się jakieś miejsce przy stoliku, ponieważ przyjechałem z daleka. Uśmiechnęła się i powiedziała, że zaraz coś wymyśli. Nie poznała mnie. Posadziła mnie na wprost bufetu. Zamówiłem posiłek. Miła kobieta obcinała mnie wzrokiem. Następnie zamówiłem coś do picia. Po dłuższym czasie przyszła uśmiechnięta pani, powiedziała, że muszą już zamykać i poprosiła, abym uregulował rachunek. Patrząc na jej twarz, ona też się patrzyła na mnie, spokojnym, ale radosnym głosem powiedziałem: "Zosiu, nie poznajesz mnie?". Zobaczyłem w jej oczach łzy. Odpowiedziała: "Stefuś, to ty... ale wydoroślałeś", powiedziałem: "To ja, a kto inny?". Przytuliliśmy się i płakaliśmy. Poznała mnie ze swoim mężem, który mnie bardzo polubił, a ja jego. Był porządnym człowiekiem. Tak jak mogli pomogli mi. Powróciłem do pustego domu.

Odwiedzałem też swojego kuzyna, Józka, w rodzinnych stronach mojego ojca. Będąc u niego, w jedną z sobót, zawitali do nas koledzy i powiedzieli: "Stefan, dobrze, że przyjechałeś, choć szybko na zabawę, jest ten folksdojcz, który cię bił, ale nie jesteśmy do końca pewni, czy to on". Poszliśmy. Popatrzyłem na niego, tańczył z dziewczyną, był radosny. Podeszliśmy do niego, zapytałem: "Pamiętasz jak mnie biłeś?". Odpowiedział: "Pamiętam i cały czas tego żałuję". Zrobiło mi się go żal."Jak naprawdę tego żałujesz, to ci wybaczam". Powiedziałem do kolegów: "Zostawcie go, to on mnie bił, a nie was, kiedyś był dobrym człowiekiem, coś złego w niego wstąpiło, że postąpił w taki sposób". Od tamtej pory nigdy go nie spotkałem.

Następnie praca w gospodarstwie. Niektóre sprawy trzeba było załatwiać z sołtysem (wówczas był nim Władysław Rzodkiewicz), który również prowadził gospodarstwo z żoną Zofią. Przychodząc do sołtysa zauważyłem, że dokumentację prowadziła mu córka o imieniu Eufemia. Bardzo ładna dziewczyna, ale i mądra, pięknie pisała, dobra była z rachunków, pięknie rysowała, a także śpiewała. Znała dużo piosenek, potrafiła zapamiętać najdłuższą piosenkę po jednym zaśpiewaniu. Po zakończeniu wojny to ona pisała wypowiedzi, które też czytała do ludzi, którzy wzruszali się słuchając jej. Pomyślałem, że nie znajdę nigdzie takiej drugiej osoby. Po wielkich trudach udało mi się zdobyć jej serce, polubili mnie również jej rodzice. Przyszły teść powiedział: "Lubiłem twoich rodziców, po śmierci twojego ojca przejąłem jego obowiązki i ja teraz jestem sołtysem. Oddam ci rękę mojej córki". Twoja mama powiedziała do mnie: "Wyjdę za ciebie, ale nie chcę twojego gospodarstwa". Odpowiedziałem: "Dobrze, po ślubie sprzedam gospodarstwo albo oddam w dzierżawę".

Eufemia przed ślubem

Eufemia i Stefan Bobińscy
Po ślubie żal mi było zostawić ojcowiznę, zaczęły się problemy, gospodarstwo duże - "ni woza, ni powroza". Nastąpiły obowiązkowe dostawy, a tu nie było w co orać i czym zasiać. Władze nie były wyrozumiałe. Zacząłem się wypowiadać przeciwko temu ustrojowi, co mi zaszkodziło. Przyszły dzieci na świat. Komornicy przyjeżdżali, zabierali to co chcieli, nastąpiła parcelacja (odbieranie ziemi). Wojska ubeckie otaczały dom. W nocy wchodzili do domu, nie patrzyli na płaczące, wystraszone dzieci, zabierali mnie od was. Będąc kilkakrotnie w więzieniu byłem brany często na przesłuchania, mówili do mnie: "Jesteś kułakiem i sabotażystą". Zmuszali mnie do współpracy z nimi, obiecywali mi pomoc w gospodarstwie, pieniądze, paczki żywnościowe itp. Nie chciałem od nich pomocy, nie mogłem zdradzać moich sąsiadów, kolegów, dlatego wolałem być więziony i biedować, niż być zdrajcą. W czasie, gdy byłem w więzieniu, do twojej mamy przyjeżdżały samochodem bardzo miłe, wesołe osoby z zespołu Mazowsze, by nagrywać i spisywać od twojej mamy stare piosenki i nie tylko, które później śpiewał zespół Mazowsze.





Pewnego razu była już bardzo zmęczona pracą w gospodarstwie, wychowywaniem dzieci, tęsknotą za mną. Pomyślała, będąc w smutku i w zdenerwowaniu, że zespół Mazowsze a komuniści to to samo. Osoby, które nagrywały twoją mamę przyjechały akurat jak padał deszcz, zaśpiewała im "i choć padało, choć było ślisko to się przywlokło...". Ta piosenka tak im się spodobała, że bardzo często puszczali ją w radiu. Ojciec powiedział: "Człowiek czuł się wolny tylko w lesie i wśród zwierząt. Jaka to wolność, gdy sąsiad obawia się sąsiada, a brat brata". Mój ojciec po cichu mówił z sąsiadami o wolności, gdy słuchali radia "Wolnej Europy", mówili, że kiedyś w końcu ona będzie. Nie doczekali się tego, ale za to my się doczekaliśmy. Czy jest taka, jaka powinna być, niech każdy wypowie się sam. Mój tata dopowiedział: "Posłuchaj, jeżeli będziesz biedny, nie żałuj i nie wstydź się tego, a jeżeli będziesz bogaty, to zastanów się dlaczego"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już nie była sztuczka

        Dzieckiem będąc, w wieku 9-10 lat, miałem bardzo fajnego, starszego ode mnie o 2 lata, kolegę. Bardzo go lubiłem. Przychodził do mnie często, uczył mnie różnych sztuczek – z ręcznikiem, w którym łamana zapałka okazywała się całą, czy z nagle znikającymi pętlami na sznurach, albo karcianych. Pewnej soboty po południu, jak zwykle odwiedził mnie ten kolega, zaczynając kolejną ciekawą rozmową i prezentując następną sztuczkę. W tym czasie była u mnie 3 lata starsza koleżanka .

Pomnik dla bohaterów

  Bardzo chciałbym... Zdjęcie sprzed wielu lat, gdy rzeźbiłem Jezusa o twarzy cierpiącej, który jeszcze wybaczał przed skonaniem i prosił o wybaczenie. To prawdziwy bohater, którym można się poszczycić, pochwalić i z czystym sumieniem złożyć kwiaty. Narodzie Ukrainy, dziękuj Bogu, że S.Bandera nie doszedł do władzy. Zgotowałby Wam piekło gorsze niż Stalin. Wielu rzeźbiarzy chce się uczyć prawdziwej sztuki. Wykonując pomnik powinno się najpierw poznać osobę, którą się rzeźbi i rzeźbić ją taką jaką ona jest, nie tylko z zewnątrz. Żal mi tych rzeźbiarzy, którzy chcą zdobyć sławę nie patrząc na to kogo rzeźbią, czy są to bandyci i psychopaci tak jak banderowcy, przez których spoczywa na Was, narodzie Ukrainy, brzemię krzywd, które zostały w pamięci u milionów ludzi, w tym nie tylko Polaków. Tak jak pan Putin gdy dochodził do władzy. Rozmawialiśmy o nim na kontraktach w Rosji, miałem wówczas o nim pozytywną opinię, bardzo go lubiłem, dopóki nie zaczęli ginąć niewinni ludzie w Gruzji, a

Prawdziwa śmierć Jurija Gagarina

Czy śmierć J.Gagarina była nieszczęśliwym wypadkiem, czy zbrodnią? Przed moim wyjazdem do Polski starszy pan chciał mi ofiarować gramofon i kilka płyt (ale nie mogłem przyjąć tego za darmo). Powiedział: "Kartkę z kalendarza możesz zgubić, a gramofonu raczej nie powinieneś" , dodał: "Umilał nam czas podczas wolnych dni od pracy, w upalne popołudnia, na łączkach i nie tylko. Ten gramofon, żeby umiał mówić, to miałby wiele do opowiedzenia o naszych rozmowach z Jurijem, ale może lepiej dla niego, że nie potrafi" . Od jakiegoś czasu po opublikowaniu artykułu zastanawiałem się, czy dodać zdjęcia z gramofonu...